Dziwię się decydentom z wytwórni, że zgodzili się wprowadzić "Green Lanterna" do kin. I nie chodzi o to, że film jest zły (choć jest), co akurat w przypadku produkcji robionych z pasją, z pomysłem można wybaczyć. Podstawową wadą adaptacji komiksu o Zielonej Latarni jest brak pomysłu na to, jaki ma to być film i dla kogo przeznaczony.
Fabularnie jest to groch z kapustą. Bohaterowie nakreśleni zostali bardzo grubą kreską, która ujdzie jedynie w produkcjach familijnych dla 10-latków Z drugiej strony widać na ekranie elementy o monumentalnym rozmachu, które nastawione są raczej na odbiór starszego widza, sugerując przypowieść o przekuwaniu własnych słabości w siłę. Ta część publiczności będzie więc pękać ze śmiechu w co bardziej infantylnych momentach, dzieciarnia z kolei może się wystraszyć masakry ludności (nawet jeśli nakręcona została bezkrwawo).
Ryan Reynolds próbuje czarować, ale w tak mocno ograniczonym scenariuszu miał może dwa lub trzy momenty, w których mógł nadać bohaterowi indywidualny rys. Widowisku brakuje też złoczyńcy z prawdziwego zdarzenia. Paralax lepiej sprawdziłby się w reklamie uświadamiającej negatywne skutki palenia. Tu wyglądał po prostu śmiesznie. Hector Hammond miał zapewne być postacią niejednoznaczną. Niestety z całą sympatią dla Petera Sarsgaarda, zrobiłby on na mnie większe wrażenie, gdyby skutkiem jego wycia i frustracji było "urodzenie" paru kamieni nerkowych, wtedy przynajmniej sceny z jego udziałem miałyby jakiś sens.
I cóż z tego, że wygenerowany komputerowo kostium Zielonej Latarni wygląda efektownie? (Ktokolwiek wpadł na pomysł, by nie ubierać Reynoldsa w lateksowe wdzianko, powinien był otrzymać posadę scenarzysty, widać, że tylko on miał coś w głowie.) Cóż z tego, że efekt 3D wypada lepiej niż u konkurencji? To są detale, na które zwraca się uwagę dopiero w drugiej kolejności. Nawet najlepiej zrobiony technicznie film nie wzbudzi zainteresowania, jeśli nie jest związany z historią.
Pora, by Hollywood przemyślało politykę adaptacji komiksów DC Comics. Nolan nie będzie wiecznie im pomagał (a przynajmniej mam taką nadzieję). Nawet najdziwniejsi bohaterowie DC mają szansę na dobry film kinowy, pod warunkiem, że dostaną się pod skrzydła twórcy z wizją. Martin Campbell wizji nie miał. A przynajmniej nie był w stanie jej sprzedać tabunowi scenarzystów i producentów.
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu